poniedziałek, 26 grudnia 2022

Zaraza w Rohanie - czyli marne losy obietnic

 

"Będę grał tylko w jeden system wargamingowy" - taką obietnicę złożyłem sobie samemu w 2014 roku gdy wciągnąłem się - po dłuższej przerwie - w gry figurkowe, a konkretnie w system walki piechoty: Bolt Action.  W tym czasie obietnica rozciągała się co nieco, bo jedna armia (dywizja gen. Maczka) rozrosła się początkowo do czterech "polskie jednostki w II wojnie Światowej" (doszli Polacy z roku 1939 i spadochroniarze Sosabowskiego i Powstańcy Warszawscy). Kolejna racjonalizacja to dwie dalsze armie (8 Armia brytyjska w Afryce i LRDG). W dalszych krokach musiałem inaczej zdefiniować postanowienie rozszerzając je o Japończyków i Finów (drugie podejście w budowie). Muszę przyznać, że okres pandemii sprzyjał malowaniu kolejnych armii. Powrót do normalności, oraz wzrost konkurencji - o czym za chwilę - sprawił, że pojawiła mi się (co jest raczej unikalne) góra wstydu, na której tkwi armia włoska, francuska, brytyjscy komandosi i LWP.



Na moje nieszczęście w międzyczasie (w roku 2018) pojawił się na rynku kolejny - i jak się okazało - mój ulubiony system gier z okresu II wojny Światowej: Blood Red Skies (system walki myśliwców). I tu: początkowa obietnica "ograniczę się tylko do startera" była płonna, podobnie jak kolejne "będę zbierał tylko Brytyjczyków". Obecnie mam ponad 460 pomalowanych modeli samolotów w skali 1:200, których pewną część stanowią te wydane przez Warloda a pozostałe to wydruki 3D. Jest jedna zasada, której trzymać się będę: ZERO RUSKICH! Czerwone gwiazdy na samolotach - mimo, że Migi-3 to piękne maszyny - omijam szerokim łukiem (i to zanim stało się to modne). 


Pojawienie się Blood Red Skies było sporą konkurencją dla Bolt Action stąd występujące u mnie - wspominane wcześniej - okresowe spiętrzenia figurek do malowania. Szczęśliwie samoloty to modele, które maluje się dość sprawnie. Zasada "one squadron a week" sprawdziła mi się wielokrotnie. 

I tu dotykamy drugiego sedna problemu. Hobby zwane wargamingiem to albo kompulsywne kupowanie coraz to nowych figurek lub też - chyba nieco rzadziej - kompulsywne ich malowanie i eksponowanie w nerdowskich gablotach czy też przechowywanie w opakowaniach transportowych w czeluściach piwnic lub regałów. 

Jeżeli o mnie chodzi: to bliżej mi kompulsywnego malowania. Pile of shame to dla mnie raczej zjawisko obce, a na pewno tymczasowe. Tym niemniej pomalowane modele najczęściej lądują w szafach i czekają na lepsze czasy gdy ... nadejdzie event, do którego będą pasowały. Przykładowo spośród 460 modeli do Blood Red Skies tylko nieco ponad połowa zaznała gry. Podobnie rzecz się ma z armiami do Bolt Action. Wojsko większość życia spędza w koszarach (pudełkach). Rekordzistami pod tym względem są brytyjscy spadochroniarze, pluton LRDG, którzy jedynie dwukrotnie mieli szansę w ciągu ostatnich ośmiu lat spędzić czas na stole do gry.


Człowiek jednak lubi utrudniać sobie życie. Pewnego wieczora, wiosną, tego roku po kolejnym maratonie filmowym Władcy Pierścieni wpadł mi do głowy szalony pomysł: a gdyby tak zrobić sobie "jedną, małą armię Rohanu, taką ze startera aby było taniej". Na moje nieszczęście w Matisoft Gaming Club był dostępny starter w bardzo dobrej cenie. Tak się złożyło, że w ciągu miesiąca 800 pkt rohańskiej konnicy znalazło swoje miejsce w bezpiecznych pudełkach czekając na swoją kolej do grania. Czekali aż do grudnia kiedy udało się rozegrać pierwszą treningową bitwę. Obietnica "jednej małej armii ze startera" też się już nie sprawdziła bo to pokusa kolejnych figurek jest, a że w większości piękne to i łamanie obietnic szybciej przychodzi. Czy to się nigdy nie skończy? Wszystko wskazuje na to, że na pewno nie w tym roku. 

 





Wszystkiego Najlepszego z okazji Bożego Narodzenia i odpoczynku od/dla wargamingowego hobby.