środa, 28 października 2020

Imperial fleet


 Im więcej czytam, tym większą sympatię odczuwam do floty japońskiej. Miała w historii II wojny światowej swoje 5 minut. Miała swoje unikalne, mocne strony, a jednocześnie popełniła mnóstwo kardynalnych błędów, które zemściły się na jej dalszych losach i aż się proszą o "poprawienie" w grach bitewnych.

Dostrzegam w Japończykach cechę nieco podobną Polakom, swego rodzaju fatalizm: lepiej polec niż stracić honor. I podobnie jak w przypadku Polaków najlepsi synowie Wschodzącego Słońca woleli zniszczyć swój samolot w ostatecznym ataku na nieprzyjacielski okręt niż przeżyć porażkę bitwy. Z biegiem czasu synów narodu było coraz mniej, zwłaszcza tych, przeszkolonych z rzemiośle wojskowym, a stąd wiodła prosta droga do zagłady dumnego nrodu.

Dość tych filozoficznych dywagacji, miało być o flocie i o Victory at Sea.


Do tej pory (październik 2020) ukazał się starter do rozgrywania walk na Pacyfiku, zawierający oprócz zasad (o tym sobie jeszcze porozmawiamy), różnego rodzaju znaczników, żetonów, papierowej maty morskiej, zalążkowe floty: japońską i amerykańską (po 3 krążkowniki i 3 niszczyciele). Modele zaprojektowane są w skali 1/1800 i wykonane z żywicy. Materiał użyty do produkcji jest - nie ma co owijać w bawełnę - skandalicznej jakości. Żywica ma konsystencję gumy, co skutkuje brakiem możliwości usunięcia licznych nadlewek i deformacji przy pomocy obróbki skrawaniem, a gumiaste elementy dodatkowe w postaci wież czy nadbudówek montują się słabo.

Zasady znajdujące się w starterze to wersja uproszczona. Dopiero po ponad miesiącu od premiery okazało się, że w styczniu należy się spodziewać kilkusetstronnicowego rulebooka do gry. Gdybym wiedział, z całą pewnością nie kupiłbym pudełka startowego. 

W sumie na tym można by skończyć ten wpis gdyby nie dwa powody: pierwszy jest taki, że wydałem te kilkaset słotych na starter i flotę i postanowiłem dać rzeczy szansę i po drugie: lektura "demo zasad"wskazuje, że gra ma potencjał. To jest prawdziwa jatka przy użyciu dział i torped. Dla zwycięstwa potrzeba trochę szczęścia, aby trafić w żywotne części okrętu wroga lub trochę czasu aby metodycznie demolować go przy użyciu dostępnego uzbrojenia.


Tu - myślę - można płynnie przejść do zawartości dedykowanego zestawu floty. W sporym - zrobionym z miękkiej tektury - pudełku znajdziemy kilka okrętów różnych klas: jeden lotniskowiec, jeden pancernik, 3 krążowniki i 3 niszczyciele + podstawki samolotów bojowych (w przypadku Japończyków będą to A6M Zero). Do tego dochodzą karty statystyk okrętów  i to wszystko w cenie około 360 złotych. 

 

Szczęśliwie tym razem materiał z jakiego wykonane są modele jest wyższej jakości (żywica jest twarda), a dodatkowe elementy zrobiono z białego metalu dzięki czemu całość da się sprawnie spasować (po sklejeniu lufy działowe nie wyglądają jak zwiędnięte łodygi), a po pomalowaniu nawet  wygląda.

Każda z nacji ma swoje cechy charakterystyczne. Japończycy - bo ich wybrałem - to mistrzowie użycia torped. Ich Długie lance napędzane tlenem mają porażająco duży zasięg i destruktywną moc. Wyposażony jest w nie każdy niszczyciel i każdy krążownik (czyli de facto większość okrętów). 

A skoro o tym mowa to krążownik klasy Mogami to pływające monstrum uzbrojone w 10 dział artylerii głównej burtowe wyrzutnie torpedowe i artylerię lekką. Do tego są szybkie i dobrze opancerzone. Nic dziwnego, że koszt punktowy Mogami jest dwukrotnie wyższy niż amerykańskiego okrętu tej klasy. Jednak nic darmo: okręty US Navy w znakomitej większości wyposażone są w radary, które dają - podobno - realną szansę na zwiększenie inicjatywy w boju. W zestawie startowym znajdziemy dwa okręty klasy Mogami, w pudełku floty kolejne dwa, dzięki temu mamy komplet tych doskonałych okrętów przy wykorzystaniu jednej formy (brawo warlordgames za gospodarność!).




Oprócz klasy Mogami flota japońska ma do dyspozycji - w pudełku startowym -  ciężki krążowni Furutaka, nie tak wszechstronny jak Mogami ale także groźny.

W pudełku floty znajdziemy z kolei lekki krążownik Yahagi. Okręty tej klasy były często wykorzystywane w roli liderów zespołów niszczycieli ze względu na porównywalną prędkość, przy większej od niszczycieli odporności i nieco lepszym uzbrojeniu. Miały również na pokładzie samoloty rozpoznawcze.

 


Pancerniki japońskie pamiętają czasy I wojny światowej (z wyjątkiem monstrualnego Yamato) i mają charakterystyczne bardzo wysokie nadbudówki w kształcie pagody. Nie są szczególnie mocno opancerzone ale za to kosztują mniej (balans być musi).


W pudełku znajdziemy pancernik Kongo jeden z czterech tego typu zbudowanych w drugiej dekadzie XX wieku. Kongo - jak większość japońskich pancerników - w pierwszym etapie wojny nie brał udziału w walkach. Pierwsze akcje japońskich jednostek tego typu mają związek z operacjami wokół Guadalcanal gdzie Kongo wraz z siostrzanymi: Kirishima i Hiei brał udział w ostrzeliwaniu lotniska Hendersona na tej wyspie i jako jedyny nie spoczął w zatoce Żelaznego Dna opodal Guadalcanal.   

W pudełku z flotą japońską znajdziemy ponadto lotniskowiec Zuikaku, który wraz z siostrzanym Shokaku, brał udział z sukcesem w wielu operacjach Połączonej floty jak atak na Pearl Harbor, wypad Kido Butai na Ocean Indyjski (gdzie zatopiono m.in. brytyjski lotniskowiec HMS Hermes i dwa krążowniki), bitwie na Morzu Koralowym (zakończonej utratą przez USN lotniskowca USS Lexington), bitwie pod Santa Cruz zakończonej zatopieniem lotniskowca USS Hornet. 



Wielokrotnie udawało mu się uciec przeznaczeniu; w bitwie na morzu Koralowym szkwał burzowy uchronił go przed atakiem lotnictwa amerykańskiego, a ze względu na straty w personelu latającym nie wziął udziału w operacji Midway. Los Zuikaku dopełnił się dopiero w czasie wielkiej bitwy w zatoce Leyte jesienią 1944.

Wreszcie moje ulubione okręty, japońskie niszczyciele: szybkie, trudne do trafienia, zabójcze w ataku torpedowym. W zestawie startowym znajdziemy 3 egzemplarze klasy Fubuki, a w pudełku floty japońskiej 3 niszczyciele klasy Kagero. Jako okręty budowane seriami, nie mają na podstawkach nazw własnych (tych ostatnich zbudowano aż 19). Oznacza to, że w grze poszczególne egzemplarze trzeba w jakiś sposób oznakować. Ja zdecydowałem się na różnokolorowe "światła nawigacyjne" na masztach okrętów.

W odróżnieniu od pozostałych niszczycieli Kagero zabierają na pokład większy ładunek torped dzięki czemu nie są "jednorazówkami" jak Fletcher czy Fubuki. W związku z tym koszt Kagero jest dwukrotnie wyższy niż pozostałych niszczycieli. 


Było o zawartości pudełek, było o jakości modeli, na koniec kilka słów o samej grze. Do tej pory miałem okazję grać dwukrotnie na bazie zestawu "demo" jaki dotarł do sklepów w 1 połowie roku. 

W grze podoba mi się próba oddania charakterystycznych cech poszczególnych nacji. W "demo zasadach" dodanych do zestawu startowego przekonujące są jedynie zasady floty japońskiej. Spodziewam się, że w prawdziwym rulebooku do gry znajdziemy także możliwe  do wykorzystania i atrakcyjne charakterystyki pozostałych flot. 

Niezależnie od - dyplomatycznie rzecz ujmując - dość niezręcznego procesu launchu gry (i wcale nie mam na myśli zamieszania związanego z COVIDEM) mam nadzieję, że gra na stałe zagości nie tylko na mojej półce ale i na stole w czasie gry. Zatem do zobaczenia na morzu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz