sobota, 3 lutego 2018

Relacja - kampania NG - scenariusz 1

 
Jakiś czas temu dyskutowaliśmy z Gonzem na temat scenariuszy publikowanych w książce kampanii Nowa Gwinea. Uznaliśmy, że pojedyncze gry nie rokują ale spróbujemy rozegrać je jako ciąg gier połączonych ze sobą w jakiś sposób elementem fabularnym i dodatkowym warunkiem zwycięstwa, który uatrakcyjniłby rozgrywkę.
Ponieważ jednym z takich elementów wiążących scenariusze miała być postać dowódcy i jego rozwój niech ta kampania będzie jak powieść w odcinkach. O kolejnych wydarzeniach na froncie opowiadać będzie od strony australijskiej jej główny bohater: Thomas Kelly, świeżo powołany podporucznik wysłany ze swym oddziałem na Nową Gwineę.

Nazywam się Thomas Kelly i jestem nauczycielem szkoły elementarnej w małej miejscowości w Nowej Południowej Walii. Mam kochającą żonę i trójkę dzieci. W 1941 roku gazety donosiły o dość niepokojących zachowaniach Japończyków w Azji. Dopóki prowadzili oni działania wojenne w Chinach mało się nimi przejmowaliśmy. Jednak gdy zaczęli posuwać się na południe zajmując kolejne obszary, począł się budzić w nas niepokój, Upadek Singapuru, a nade wszystko zniszczenie floty Pacyfiku w Pearl Harbor zmroziło nasze serca. Australia będzie następna, mówili. 
Nasze wojska dzielnie walczyły w Afryce Północnej ale w kraju brakowało wojska. Do obrony terytorialnej powoływano ochotników. Zaciągnąłem się i ja. Dziwne to było wojsko i marnie wyekwipowane. Woźnice, pasterze i cieśle, a dowodzili nimi nauczyciele, pastorzy i lekarze. Niewiele wiedzieliśmy o wojaczce, bo kadry znajdowały się na froncie europejskim. a szkolenia prowadzili weterani z lat Wielkiej Wojny, którzy lata swojej największej sprawności mieli już za sobą, a i doświadczenia wojenne mieli dość wiekowe. Uzbrojenie i wyposażenie także pamiętało czas Wielkiej Wojny. Cóż jednak począć, trzeba było walczyć tym co było w dyspozycji.
Z początkiem 1942 roku, po krótkim przeszkoleniu zostałem z moim oddziałem przerzucony na Nową Gwineę, która - jak mówiono - była kluczem do Australii. Znaliśmy swoje słabości ale nie mieliśmy zamiaru łatwo się poddać.

Pluton, którym dowodziłem był jednym z wielu wysłanych do obrony plaż przed siłami inwazyjnymi. Do dyspozycji mieliśmy łopatki saperskie i kilkanaście zwojów drutu kolczastego. Zdawaliśmy sobie sprawę, że długo nie wytrzymamy ale naszym celem było opóźnienie działań nieprzyjaciela i uzyskanie o nim jak największej ilości informacji.
Po kilku dniach moje Kangury wgryzły się w ziemię na skraju plaży, chroniąc się przed atakiem piechoty kozłami z drutu kolczastego. Do dyspozycji miałem pięć pełnych sekcji po 10 ludzi, częściowo wyekwipowanych w stare karabiny maszynowe Lewis, pojedynczy ckm Vickers i (na wypadek gdyby na plaży pojawiły się czołgi) rusznicę Boys. Plutonem opiekował się stary kapitan Smith, który od początku odpowiadał za organizację mojego oddziału. 
W pierwszej linii okopów miejsca zajmowały sekcje sierżantów: Donovana, Croucha i  Willisa. Środek pozycji osłaniał pojedynczy ckm, a na prawym skrzydle usadowiła się obsługa rusznicy Boys. 
W drugiej linii zachowałem - zgodnie z radą kapitana Smitha - dwie sekcje piechoty, gotowe do zaangażowania się na najbardziej zagrożonym odcinku. Odwodem zarządzał kapitan Smith.
Tymczasem czekaliśmy.


I doczekaliśmy się. Zaczęło się od tego, że Japończycy zajęli Nową Brytanię. Nasi stawiali opór lecz musieli się wycofać. Pojawienie się żółtków było teraz kwestią najbliższych dni. Pewnego wieczoru uszom naszym dał się słyszeć jakiś wzmożony hałas. W kierunku plaż zaczęły zbliżać się łodzie desantowe pełne Japończyków. W tym samym momencie przybiegł goniec z batalionu, z rozkazami: mamy się utrzymać przez 6 godzin, może godzinę dłużej.


Szli jak po swoje nie zachowując w ogóle środków ostrożności. Zachowywali się głośno, a po wylądowaniu rozniecili na plażach ogniska. Widać ich było jak na dłoni. Szkoda było zmarnować taką okazję. Pozostające w gotowości oddziały przymierzyły do najbliższej grupy Japończyków. Skoncentrowany ogień skosił oddział nieprzyjaciela, który nie miał gdzie się ukryć.



Straty zadane wrogowi bardzo podbudowały moich żołnierzy. Nieprzyjaciel, przed którym wiele serc drżało okazał się być tylko człowiekiem podatnym na kule karabinowe jak każdy inny. Kłopot polegał na tym, że otwierając ogień odkryliśmy własne pozycje. 

 Od tej pory nieprzyjaciel zaczął poruszać się powoli i ostrożniej. Od czasu do czasu wprawne oko australijskiego myśliwego dopatrzyło się jakichś postaci brnących przez szeroką plażę. W takich sytuacjach oddawano strzały i kiedy-niekiedy żółty żołdak padał z jękiem.

Po dłuższym czasie Japończycy dotarli do zapory z drutu kolczastego próbując ją sforsować. Wyglądało to tak jakby nie zostali wyposażeni w narzędzia do jego cięcia. Do forsowania przeszkody używali bagnetów piekląc się przy tym po japońsku. Jedynie na lewym skrzydle zapora została szybko sforsowana i żółtki ruszyły w stronę - bliskich już - naszych pozycji. 



Pierwszy z oddziałów został przywitany skoncentrowanym ogniem trzech sekcji. Poniósł ciężkie straty ale posuwał się dalej. Niepokój budziła złowroga postać z dużą bańką na plecach i chustką na twarzy. Wprawni strzelcy próbowali ustrzelić tę postać ale bezskutecznie. Za oddziałem posuwał się następny poganiany przez japońskiego oficera.Wróg ponosił straty ale parł dalej. Podszedłszy blisko naszych pozycji skoncentrował swój ogień na skrajnej lewej sekcji sierżanta Donovana przygważdżając ją do ziemi. Pojawiły się też pierwsze straty.
 

W międzyczasie na prawym skrzydle wrogowi udało się przy pomocy zaimprowizowanych narzędzi sforsować przeszkodę przeciwpiechotną. Na tym skrzydle walczyła jedna sekcja piechoty. Ogień prowadził również Boys ustrzeliwując - o dziwo - od czasu do czasu jakiegoś Japończyka. Żółci podchodzili pod nasze pozycje.



Na lewym skrzydle nieprzyjaciel doszedł na odległość szturmową. Nagle postać w chustce zakrzyknęła coś po japońsku i z dyszy, którą brałem wcześniej za karabin wydobył się słup ognia. Na szczęście Japończyk chybił. 
Sekcja sierżanta Donowana dostała rozkaz ruszenia do kontrataku i zlikwidowania miotacza ognia. Niestety żołnierze skulili się w okopie i nie chcieli ruszyć do walki. Sąsiednia sekcja sierżanta Croucha ostrzeliwała z bezpośredniej odległości drugi z japońskich oddziałów zadając mu straty.


 Ta sytuacja nie mogła się dobrze skończyć. Skoro miotacz pozostał nienaruszony kwestią czasu było, iżby posłał po raz kolejny swój śmiercionośny ładunek nieco lepiej tym razem celując. I wkrótce się to stało: postać w chustce wychynęła zza jakiegoś krzaka i bluznęła ogniem wprost w miejsce gdzie ukryci byli żołnierze Donovana. Straszliwy krzyk  był oznaką na ile wroga broń była skuteczna. Sekcja sierżanta przestała istnieć. Na taki ogień najlepsza jest zimna krew. Osłabiony oddział japoński który wysforował się zanadto do przodu stracił czujność. Wysłałem rozkaz do sierżanta Croucha aby skoczył i bagnetem wykłuł nieprzyjaciela. Sekcja czym prędzej opuściła okop i rzuciła się na nieprzyjaciela wybijając go do nogi. Jeden z własnych ludzi został w tej walce ranny ale zdobyte w walce doświadczenie przysporzyło żołnierzom pewności siebie.



Na prawym skrzydle sprawy nie wyglądały dobrze. Nadciągający z plaży przeciwnik unieszkodliwił rusznicę przeciwpancerną i wpadł w nasze okopy. Rozpoczęła się wymiana ognia z sekcją sierżanta Willisa. W centrum powstał nowy wyłom w zasiekach, przez który w naszą stronę sypnęła się kolejna grupa Japończyków.


Wróg poczynał sobie dość zuchwale ale ponosił straty. Sierżant Willis - w cywilu mechanik samochodowy i lokalny zabijaka opuścił okop i postanowił szukać szczęścia w walce wręcz.
Zaskoczeni Japończycy nie mieli czasu otworzyć ognia do zbliżających się żołnierzy Willisa. Japoński oddział przestał istnieć. Żołnierze Willisa bezpiecznie wrócili na swoje pozycje. 


 Na lewym skrzydle sytuacja wydawała się wyjaśniona. Jeszcze jeden skok Croucha i japoński miotacz przestałby się naprzykrzać. Większy mój niepokój budziło skrzydło prawe którego ... w zasadzie nie było. W związku z tym cały odwód rozkazałem przesunąć w tamten rejon. Dochodziła szósta godzina walki zatem zgodnie z planem mieliśmy się zaraz wycofać. W tym samym momencie jednak pojawił się goniec informując, że musimy wytrzymać jeszcze dwie godziny. 



Misterny plan prysł. Czyżby sierżant Crouch zbytnio zachłysnął się swoim zwycięstwem dość, że wrogi miotacz wskoczył do okopu i rzygnął ogniem w stronę naszych żołnierzy. Sekcja sierżanta Croucha spanikowała, jego ludzie rozbiegli się na wszystkie strony. 



Zrobiło się nieco nerwowo. Lewe skrzydło, które wydawało się bezpieczne ziało niepokojącą dziurą, a skrzydło prawe zdawało się bardziej bezpieczne. A skoro już o tym mowa, na skrzydle prawym Japończycy ruszyli w głąb lądu. Dwie sekcje piechoty odwodowej wraz z pocztem kapitana Smitha ostrzeliwało ich z boku zadając straty. Niestety oddział japoński wyrwał się.


W tym samym czasie na lewym skrzydle zrobiło się dziwnie cicho. Słychać było tylko dźwięki postaci pobrzękującej mieczem. Niestety postać pozostawała niewidoczna i niemożliwym było ruszenie jej śladem. Minęła już ósma godzina wali i adiutant zwijał stanowisko dowodzenia gdy tuż przed moim okopem stanęła postać z chustką na twarzy, zakrzyknęła coś gardłowo i bluznęła w moim kierunku ogniem.




Obudziłem się w szpitalu. Całą głowę i ręce miałem zabandażowane. Na nocnym stoliku stał wazonik z kwiatami, pudełeczko i list. W pudełeczku znalazłem order za odwagę. List okazał się być odpisem rozkazu dowódcy pułku, w którym gratulował mojemu plutonowi doskonałej postawy żołnierskiej, która przyczyniła się do osiągnięcia zakładanych celów. A więc wygraliśmy! Co za szczęście. Dopiero później dowiedziałem się, że z pierwszej fali japońskiego desantu przedarły się w głąb lądu pojedyncze oddziały. Zadanie zostało wykonane. 
Dopóki rany od oparzeń się nie wygoją pozostanę w szpitalu, a potem wrócę na front. Ciekawe czy spotkam swoich towarzyszy broni ... ?

Tyle relacji podporucznika Kellego, który zwycięstwo na plaży przypłacił niemal własnym życiem. Gdy patrzę na scenariusz Operation Ri myślę sobie, że jest tu sporo do poprawienia.

Czas. Celem Japończyków jest w tym scenariuszu opuszczenie planszy przez australijską krawędź. Zakładając, że będą posuwali się naprzód z maksymalną dozwoloną prędkością przy założonym czasie trwania scenariusza nie mają szans na realizację tego zadania

Przeszkody. Gracz japoński ma przed sobą linię zapór przeciwpiechotnych, do których sforsowania nie ma dostępnych narzędzi. Jedyną nadzieją dla nich są saperzy wyposażeni w odpowiedni sprzęt. Ale czy wyłom wykonany przez ten oddział pozwoli osiągnąć sukces? Wszak to przed inżynierami przeciwnik ustawi najsilniejszą zaporę piechoty ...?

Przygotowanie artyleryjskie: gracz japoński nie posiada w tym scenariuszu możliwości zmiękczenia australijskiej obrony. Idzie w kierunku okopów na spotkanie ze swoim przeznaczeniem

Aby scenariusz był grywalny postanowiliśmy wydłużyć go o dwie tury i skrócić szerokość trudnego terenu do 24".


Przed nami kolejna bitwa. Tym razem australijscy komandosi spróbują zaskoczyć we wiosce śpiących Japończyków. Scenariusz zapowiada się ciekawie gdyż jest skonstruowany na zasadach Raiding, gdzie w pierwszej części gry Atakujący próbuje ominąć, względnie wyeliminować wrogich strażników a w drugiej następuje realna walka. A relacja z tej bitwy już wkrótce!

4 komentarze:

  1. Super! Uwielbiam takie raporty: śliczne zdjęcia, makiety i figurki odpicowane na piątkę. I do tego fajny tekst. Dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Wkrótce relacja z drugiej - japońskiej strony. Wypatruj jej na blogu Gonza ;). I zacznij grać w Bolta.

      Usuń
  2. Gratuluję kolejnego świetnego raportu. Widzę że rozpędzasz się literacko! Byle tak dalej! :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję. Wypatruj wersji japońskiej na blogu Gonza.
      A wkrótce kolejne bitwy z tej kampanii ;)

      Usuń